Weszłam dziś rano do pralni po bluzę i kątem oka widzę, jak mój mąż grzebie w koszu z czystą, nieposegregowaną bielizną i trzyma w ręku niebieską skarpetkę.
- Znalazłem sobie taką jedną, charakterystyczną, a druga gdzieś się schowała – brzęczy pod nosem – no żesz „motyla noga", jak człowiek ma pecha to sobie nawet palec w d… złamie. Musiałem wybrać akurat taką, do której nie ma pary – kontynuuje narzekanie – nie wyrobię się do pracy…
Ponieważ tarasował mi przejście, to klepnęłam go lekko w bok, żeby się nastąpił i przechodząc schyliłam się po drugą niebieską skarpetkę, która leżała tuż obok kosza. Podałam mu ją z miną rutyniary, bez żadnego komentarza – no bo co tu komentować?
Mąż mój z niedowierzaniem spojrzał najpierw na skarpetkę, potem na mnie i skomentował sytuację jedynie siarczystym „ja pier…..”, po czym ruszył w poszukiwaniu pozostałych części garderoby.
Na temat fenomenu męskiego „Gdzie to położyłaś”, z pewnością powstał niejeden esej, a według mnie, najpiękniej w kilku słowach ujęła to kiedyś nieodżałowana Maria Czubaszek cyt.: „ … Faceci to szczęściarze, że nas mają. Idzie facet szukać czapki, mówisz mu, gdzie jest, wraca i mówi, że nie ma. Idziesz z nim i kurwa jest. Magia”
I taka magia odgrywa się codziennie pewnie w większości domów na całym świecie, a dziwna męska przypadłość podobno jest nawet uzasadniona naukowo.
Nie wiem czy naukowiec dowodzący różnic płci nie był przypadkiem facetem, któremu żona głowę suszyła, więc sobie na biegu historyjkę ułożył, ale nie mam podstaw, żeby mu nie wierzyć, że jakieś badania na ten temat prowadzone były.
W każdym razie, według owej naukowej teorii, my kobiety lepiej widzimy kolory – to akurat chyba prawda, o czym wielokrotnie mamy się okazję przekonać podczas kupowania materiałów na kominy i otulacze, szukania suwaków do bluz czy dobierania kolorów wszywek WhyNot. O ironio w większości przypadków mamy do czynienia właśnie z facetami, i wielka szkoda, że czasem nie nagrywam tych rozmów, kiedy próbujemy ustalić wspólną wersję koloru łososiowego czy mięty. Wiem, wiem - wyższa szkoła jazdy, ale co zrobić, skoro nasze Klientki marzą o szalach i rękawiczkach, właśnie w takich kolorach. Osobiście zdarzyło mi się kiedyś odwozić do Łodzi belki „różowego” materiału, ponieważ nijak nie umiałam wytłumaczyć panu Markowi, że ten różowy, który mi wysłał, to nie jest amarant, który sobie wybrałam, tylko fuksja – „różowy to różowy i już, po co to się czepiać szczegółów”?
Wracając jednak do myśli przewodniej, czyli „Poupychałaś to gdzieś i nie mogę teraz nic znaleźć” podobno mężczyźni mają węższe pole widzenia i lepiej widzą przedmioty poruszające się.
No dobra, niech im będzie, trudno żeby masło biegało po lodówce i machało na powitanie każdego osobnika płci męskiej. Widocznie tak już musi być. Jesteśmy skazane na wieczne pokazywanie palcem i nie ma co się dłużej nad tym tematem rozwodzić.
Jednak przy okazji tych dzisiejszych poszukiwań skarpetki, przypomniała mi się historia, jak to nasz pierworodny, w wieku lat około siedmiu pojechał pierwszy raz na obóz karate. Kto ma bąbelki ten wie, a kto nie ma ten może sobie wyobrazić z jakim stresem wiąże się odcięcie pępowiny i wypchnięcie potomka na pierwsze w życiu samodzielne wakacje.
Jak większość matek podeszłam do tematu bardzo poważnie, przewidując co może się zdarzyć na takim wyjeździe (deszcz, śnieżyca, gradobicie, trzęsienie ziemi itp.) i pakując odpowiednią ilość bluz, dresów i czapek na każdą okoliczność. Efekt tego był oczywisty i skutkował walizką wielkości Małego Fiata, wypchaną po brzegi i upchaną kolanem. Na szczęście lub nieszczęście podobną strategię przyjęła większość mam, z którymi się spotkaliśmy przed autokarem, w związku z czym syn nasz nie był jedynym, który wyglądał jakbyśmy go właśnie eksmitowali.
Nie trudno sobie również wyobrazić, co się wydarzyło, gdy chłopcy dotarli do swoich pokoi i się rozpakowali, a właściwie otworzyli pękające w szwach walizki. Cała zawartość wystrzeliła na łóżka, z których następnie została zrzucona na środek pokoju i zaległaby tam pewnie do końca wyjazdu, gdyby nie to, że co jakiś czas organizowana była kontrola czystości, więc wszystkie rzeczy w panice utykane były po kątach. W efekcie, po powrocie Jasiek przywiózł 14 sztuk skarpetek niedoparek, z czego 4 należały do niego a resztą musiałam się wymieniać z pozostałymi mami.
Ale nie o tym…
Po jednej z takich akcji, około godziny 10 rano dzwoni do mnie zrozpaczony syn i płacze w słuchawkę, że chciał umyć zęby (kto by pomyślał, jaki higieniczny się zrobił:)) i właśnie się okazało, że nie ma kosmetyczki, i na pewno tą kosmetyczkę to mu ktoś ukradł, bo przecież była taka piękna- amerykańska, czerwona i miała do tego znaczek znanej marki samochodowej – a to nie lada kąsek dla złodziei.
Jako że byłam akurat w pracy, to bardzo spokojnie, ściszonym głosem zaczęłam tłumaczyć dziecku, że raczej złodziej nie połaszczyłby się na jego kosmetyczkę i z pewnością gdzieś się zapodziała.
- Na pewno się nie zgubiła – szlochał Jasiek – przeszukaliśmy z chłopakami cały pokój i nigdzie jej nie ma - przekonywał
- Uspokój się kochanie – szeptałam w słuchawkę, co niewiele pomogło, bo i tak spektakl już się rozpoczął i wszyscy moi współpracownicy porzucili swoje zajęcia i z pełnym zrozumieniem zaczęli śledzić losy uprowadzonej (z pewnością dla okupu) kosmetyczki
– Może jest pod łóżkiem? - podrzuciłam pomysł
- Nie ma, patrzyliśmy – Jasiek już miał gotową odpowiedź
- To może jest, u któregoś z chłopców w walizce? Za łóżkiem? W łazience? W szafie? Na szafie? – pomysły zaczęły mi się kończyć, więc z chęcią korzystałam z tych podsuniętych przez moje koleżeństwo – Może ktoś ci dla żartu na parapet wystawił albo do kosza wrzucił? – wymyślaliśmy
- Nie ma, nigdzie nie ma – Jasiek tracił nadzieję, a ja autorytet „matki - patronki wszelkich rzeczy zaginionych”.
Co jak co, ale na utratę tytułu pozwolić sobie nie mogłam, w związku z czym, w akcie desperacji posunęłam się do ostatniej, absurdalnej rzeczy jaka mi przyszła do głowy.
- No dobra synu, teraz się uspokój i mnie posłuchaj – przyjęłam postawę niczym Keanu Reeves w „Niebezpiecznej prędkości” – weź telefon, stań przy drzwiach i zrób zdjęcie całego pokoju – powiedziałam, nie do końca wierząc w to co mówię i wywołując niemały entuzjazm wśród moich kolegów i koleżanek – Potem mi to zdjęcie wyślij – dodałam i się rozłączyłam.
Nie musiałam długo czekać, gdy mój telefon zapipał charakterystycznie na znak otrzymanej wiadomości.
Założyłam okulary, zakasałam rękawy, jakbym przygotowywałam się do rozbrajania bomby i otworzyłam przesłane mi zdjęcie. Na tą chwilę czekali również wszyscy obecni w pokoju, w związku z czym zawiśli nade mną skupieni i gotowi do pomocy. Widok, który nam się ukazał, mógł świadczyć o jednym z przewidywanych przeze mnie wcześniej kataklizmów np. trzęsieniu ziemi - mały pokój, po bokach cztery rozgrzebane łóżka, a pośrodku góra bluz, skarpet, majtek, spodni i co tam jeszcze mamusie spakowały. Po prawej stronie zdjęcia, pod jednym z łóżek, podskakiwała i machała do nas czerwona kosmetyczka we własnej osobie. Dla pewności powiększyłam jeszcze zdjęcie, aby zobaczyć charakterystyczny żółty znaczek i wybrałam numer do mojego zrozpaczonego dziecka.
- Synu- znowu przyjęłam ton bohatera filmów akcji – stań jeszcze raz w tym samym miejscu, w którym stałeś jak robiłeś zdjęcie – poprosiłam – skieruj wzrok w prawą stronę, pod łóżko, które stoi pierwsze od okna. Co tam widzisz? – tu już trochę szydziłam z mojego biednego dziecka
- Jak ona się tam znalazła? – usłyszałam rozradowany głos Jaśka w słuchawce – przecież szukaliśmy jej tam z chłopakami – dodał i rozłączył się jakby nigdy nic.
Przecież to oczywista oczywistość, że mamy umieją takie rzeczy :)
Przynajmniej współpracownicy docenili moje zaangażowanie i inwencję, i mimo, że od tej akcji minęło już pewnie z dziesięć lat, to do tej pory, od czasu do czasu przytaczają tą historyjkę i albo mi się wydaje, albo nadal wyczuwam uznanie w ich głosie:)
Matka Polka
Cała prawda :)
ixuvotedo
http://slkjfdf.net/ - Abisajile Teudifo jod.bfat.whynot-sklep.pl.uso.vq http://slkjfdf.net/